Krwawy biznes w polskich lasach. Strzelają Niemcy, Belgowie, Francuzi. „Wszystko wytłukli”

Krwawy biznes w polskich lasach. Strzelają Niemcy, Belgowie, Francuzi. „Wszystko wytłukli”

„Dewizowcy” przyjeżdżają do Polski z całej Europy i świata
„Dewizowcy” przyjeżdżają do Polski z całej Europy i świata Źródło:PAP / Robert Schlesinger
Cudzoziemiec płaci krocie, aby strzelić do jelenia, którego polscy myśliwi nie tkną. Bo na dewizowe polowanie oszczędza się najpiękniejsze okazy. Pieniądze trafiają do kół łowieckich, leśników, prywatnych biznesmenów, często również myśliwych. Liczone są w milionach.

Postrzelenie jelenia – 4500 złotych. Sarny – 800 złotych. Dzik? Zaledwie 250 złotych. Do tego koszt trofeów, od kilku do nawet kilkunastu tysięcy złotych. Tyle muszą zapłacić cudzoziemcy, którzy przyjadą na polowanie do Ośrodka Hodowli Zwierzyny, które prowadzi jedno z podkarpackich nadleśnictw. Takie polowania organizują też koła łowieckie, wtedy to one liczą zyski. Ale to nie wszystko, bo gościa z zagranicy trzeba przecież znaleźć i zachęcić, aby polował w tym jednym, konkretnym miejscu. Czymś musi dojechać, coś jeść, gdzieś spać. Tym zajmują się wyspecjalizowane biura polowań, zwykle prowadzone przez myśliwych. Tak w polskich lasach kręci się krwawy biznes.

– To zło konieczne – stwierdza prezes jednego z kół łowieckich.
– Konieczne?
– To jedyne źródło finansowania dla zdecydowanej większości kół – wyjaśnia myśliwy. – Koła płacą rolnikom odszkodowania. Koszty są tak duże, że brak polowań dewizowych często wyklucza możliwość, że koło się utrzyma.

Żeby rachunek się zgadzał, myśliwy z zagranicy nie może dostać byle czego. Musi zastrzelić największego, najpiękniejszego byka. A czasami wilka albo żubra. Wtedy rachunek też się zgadza, bo konsekwencji cudzoziemiec albo nie poniesie żadnych, albo usłyszy wyrok w zawieszeniu. Tak jak konsekwencji nie ponieśli Włosi, którzy urządzili rzeź ptaków nad Zalewem Wiślanym, . Albo Duńczyk, który zabił naganiacza.

Dochodowy relikt PRL

Polowania dewizowe to relikt jeszcze z czasów PRL. Początkowo władze komunistyczne były sceptyczne, obawiały się zachodnich szpiegów, jednak po pierwszych polowaniach, które zorganizowano w latach 60., zwęszyły złoty interes. Zwiększano więc liczbę łowisk, umożliwiano odstrzał kolejnych gatunków. Z biegiem lat bezpieka łapała rzekomo polujących szpiegów, ale zyski liczono już w milionach dolarów. W polskich lasach strzelali bogaci dewizowcy, strzelały władze sojuszniczych państw z Chruszczowem, Breżniewem i Tito na czele. Dewizowców nie powstrzymał nawet stan wojenny.

Dzisiaj głów państw już nie ma, ale prawo łowieckie wciąż zezwala na udział cudzoziemców w polowaniach, więc zyski wciąż się liczy, tyle że w euro. Konkretnie artykuł 43. stanowi, że cudzoziemiec może polować w asyście polskiego myśliwego, który „wskazuje zwierzynę przeznaczoną do odstrzału”.
Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.